Wiosenna aura dotarła także do nas, a zimowy kryzys blogowy odszedł w niepamięć.
Także powracamy do Was z nowymi wpisami i chęciami! ;)
Weekend minął nam bardzo przyjemnie.
W sobotę cały dzień siedzieliśmy w domu... zaczytani.
Wygodne dresy, gorące kakao no i książka.
W moim przypadku były to "Igrzyska Śmierci:W pierścieniu ognia", czyli część 2.
Dacie wiarę, że przeczytałam ponad 350 stron w jeden dzień? ;)
Uwielbiam fantastykę (! <3), a ta książka wciągnęła mnie na dobre.
Alex oczywiście pomagał na swój sposób, czyli spał, tym samym będąc cicho ;)
W sobotę siedzieliśmy zaczytani w domu, za to wczoraj... ach, jak było pięknie...
Słoneczko, lekki wiaterek, kilkanaście stopni na plusie - żyć, nie umierać.
Wobec tego poczyniliśmy plany pójścia nad chyba jedyny w naszym mieście wodny akwen (jakie to szczęście, że mieszkamy blisko - ba, widzimy go nawet z balkonu).
Planowaliśmy pójść na psi spacer, jednakże pomyliłam daty i ten odbył się w sobotę.
Jednak to nas nie zniechęciło i łaziliśmy po dworze ponad 3 godziny (wypróbowując w tym czasie nowe szelki - z których oczywiście jestem bardzo zadowolona ;)).
Po dotarciu nad Zalew aż przetarłam oczy ze zdumienia.
Piękna pogoda wyciągnęła na spacer nie tylko miłośników rowerów i pieszych wycieczek, ale też właścicieli 4 łap (co bardzo mnie cieszy) ;)
Na początek Alex poganiał sobie z małą maltanką na środku przejścia.
Co więcej, wyglądali tak zabawnie, że ludzie przystawali, śmiali się i komentowali ;)
A cała sztuczka polegała na zabieraniu sobie patyka ;p
Kiedy już dama wygrała i pomaszerowała ze swoim patyczkiem, my poszliśmy dalej, na niedużą polankę.
A na polance znowu towarzystwo.
Oczywiście obok było nasze ulubione piaszczyste zejście do wody, więc Alex nie widział przeszkód, żeby nie skorzystać i wpakował się do wody, tym samym zaliczając pierwsze wodowanie w tym roku.
Na tym się nie skończyło.
Potem z kolejną psią przyjaciółką znalazł przepyszną dziecięcą... kupę, którą ktoś wyrzucił pod krzaczek (kilka metrów dalej był śmietnik -.-) i której on oczywiście musiał spróbować...
Po odgonieniu młodego od pysznego znaleziska zapięłam go na smycz i poszliśmy dalej.
W drodze powrotnej spotkaliśmy jeszcze ślicznego szczeniaczka <3
A na koniec nieźle najadłam się strachu, bo młody na głowie miał... kleszcza.
Bogu dzięki, że jeszcze nie wczepiony, więc go zdjęłam (przy okazji... widział ktoś kiedyś fioletowo-zielonego kleszcza?) i poszliśmy do domu.
Koniecznie musimy zakupić obrożę przeciwkleszczową (sama jestem zdziwiona, że jeszcze jej nie kupiłam O.o).
Po przyjściu młody oczywiście od razu trafił pod prysznic, umyty nowym i pachnącym szamponem i poszedł odsypiać wrażenia ;)
To tak w skrócie, jak nam minął weekend.
Następny post postaram się napisać już sensowniejszy, a jak uporam się z kilkoma recenzjami to niedługo możecie się ich spodziewać ;)
A żeby nie było tak nudno, to daję wam zdjęcie roślinki również budzącej się na wiosnę ;)
Pozdrawiamy ;*
Nareszcie wróciliście :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, ze posty będą regularne, bo już czekam na następne :D
Do nas też wiosna dotarła <3
pozdrawiamy!
J&T
toffi-csa.blogspot.com
Obstawiam, ze nie był to kleszcz tylko jakis pajęczak bo takowych kleszczy nie ma, a przynajmniej nie w polsce ^^
OdpowiedzUsuńA ogólnie co do weekendu to widać, że wspaniale go spedziliscie, szkoda, ze ni zrobiłas zdjecia jak bawił się z maltanką ;)
Zapraszam do mnie : http://iwillnotdieyoung.blogspot.com/
Obserwuje i liczę na to samo :3