poniedziałek, 29 grudnia 2014

Reszta grudnia i podsumowanie roku!

Co się działo przez ten miesiąc?

Na początku grudnia na wyprzedaży w księgarni (tylko 10zł!) dorwałam książkę, którą planowałam już od jakiegoś czasu przeczytać, a mianowicie "Sygnały uspokajające" autorstwa Turid Rugaas.
Bardzo odzwyczaiłam się ostatnimi czasy od czytania, więc czytam sobie tą książkę "na raty", ale i tak już wiele się z niej nauczyłam i zaczęłam bardziej obserwować mojego psa.
Niby zwykła książka, niby napisane wszystko co w innych/podobnych, ale znacznie zmieniła mój punkt widzenia.
Polecam! ;)

Dodatkowo niedawno skończył nam się Brit Premium, więc postanowiłam, że zmienimy już karmę i postawimy na coś nowego.
Padło na Markus-Muchle.
Już od dawna czytałam o tej karmie i kusiło mnie, żeby spróbować.
No i przy pierwszej nadarzającej się okazji kupiliśmy 15kg worek.
Trochę z tym ryzykowałam, bo nie wiedziałam, czy psu w ogóle posmakuje, ale jak na razie testujemy ją od ponad tygodnia i jest ok ;)
Niemały problem sprawił mi zaś... zapach karmy.
Nie mamy jeszcze plastikowego pojemnika odpowiedniej wielkości (zazwyczaj kupujemy małe opakowania karmy), więc worek przez dwa dni stał spięty tylko klipsami.
Trzeciego dnia już nie mogłam wytrzymać i pojechałam do zoologicznego po wiaderko po karmie dla ryb (dobre i tyle).
Niestety, do 10 litrowego wiaderka zmieściło się tylko pół wora (a karma jest naprawdę mocno skoncentrowana - porównując z 15kg workiem Brita, to MM zajmuje tylko 2/3 tego worka), więc resztę musiałam rozłożyć do wielkich woreczków strunowych.
Na razie jest ok i zapach w moim pokoju nie jest już taki intensywny ;p
Jak kurier przyjechał z paczką, to śmiałam się, że worek wygląda na 7kg, jest tam 15kg, a waży 30kg :D
Ledwo go wniosłam do mieszkania ;p
Dla zastanawiających się nad zmianą karmy na Markus-Muchle - serdecznie polecam! ;)
Trzeba tylko uważać i przez pierwszych kilka dni dawać o połowę mniejsze porcje i więcej wody, bo karma jest bardzo sucha.
Skład jest przyzwoity, cena też, a i kupy wychodzą jakby mniejsze ;)
Trujących gazów również nie zaobserwowałam ;p

W grudniu w sumie niewiele się działo.
Święta minęły nam pod znakiem jedzenia i odwiedzin u rodziny.
Alex pod choinkę (jeszcze) nic nie dostał.
A raczej dostał - karmę, ale nie wiem, czy można uznać to za jakiś szczególny prezent.
W styczniu planuję kupić mu kilka akcesoriów lepszej jakości, więc na razie odkładam kasę i czekam ;)
Nie chodzimy też na dłuższe spacery, "bo śnieg", czyli wszechobecne kule na łapach i uszach.
Musimy się w końcu umówić do fryzjera, bo korci mnie, aby zrobić sobie naprawdę długi, zimowy spacer ;)

Zdjęcie z zeszłego roku, w tym jeszcze nie mieliśmy okazji zrobić ;p


Przejdźmy teraz do drugiej części, czyli do podsumowania całego roku.
Zaraz na blogach będzie tego całe mnóstwo, ale ja nie będę oryginalna i też zrobię małe podsumowanie.

Bo akurat ten rok był lepszy.
Znacznie lepszy pod psim względem.
Nie osiągnęliśmy czegoś naprawdę wielkiego.
Ba! Pod względem nauki (sztuczki czy posłuszeństwo) nic nie osiągnęliśmy.
Ale również nie pracowałam z nim, więc to oczywiste.
Za to polepszył nam się jakby kontakt (zawsze boję się tu pisać o takich rzeczach - ilekroć napiszę, to wszystko się odwraca, także ten... czekam, aż znowu będzie gorzej :D)

Na początku roku właściwie nie działo się nic szczególnie ciekawego.
Dużo siedzieliśmy w domu.
Dopiero od wakacji poczułam "to coś" i zaczęłam angażować się bardziej w psie sprawy.

Zaczęło się już od wyczekiwanego wyjazdu nad morze z psem.
Ten wyjazd był po prostu ge-nial-ny i chyba zawsze będę go miło wspominać.
Pomimo naszych drobnych w tym czasie zgrzytów pobyt tam był cudowny.
W 2015 roku planujemy go powtórzyć ;)
Cały czas pamiętam o poście dla Was, w którym opiszę miejsce, w którym byliśmy - proszę jeszcze o trochę cierpliwości ;)



Po powrocie przyszła pora na sesje, czyli pomoc znajomym w testowaniu aparatów, jak ja to określam ;p
Wszystkie miejskie fotki z dwiema niezwykłymi osobami... ah, czy muszę się rozpisywać? ;)




Pod sam koniec wakacji razem z Adą od Soni i Kermita ruszyłyśmy pociągiem w sobotę na finał DogChowDiscCup.
Całą podróż wspominam najmilej z psich wydarzeń tego roku :D


Po wakacjach, niecały miesiąc przerwy i za namową w/w ruszyłam (jeszcze bez Alexa) na moje pierwsze seminarium
Mam nadzieję, że w przyszłym roku odważymy się pojechać na więcej niż jedno seminarium (oby nie tylko w roli obserwatora! ;))



I tutaj właściwie skończył się nasz (głównie to chyba mój) "sezon" :D
Od października zaczęliśmy już więcej leniuchować i wygrzewać się pod kocem.
Jak nam minął grudzień, opisałam wyżej ;)

Hm... Czy mam plany na przyszły rok?
Na pewno.
Planujemy więcej jeździć, więcej fotografować (to głównie ja), ogólnie zacząć się bardziej rozwijać pod pewnymi względami.
Myślę też o poprawieniu swojej (naszej) kondycji fizycznej, ale nie wiem, czy przez moją leniwą naturę zaczniemy realizować te plany. Mam nadzieję ;)
Może nie napisałam tu wszystkich moich planów, bo one dopiero się gdzieś tam jeszcze kształtują, ale pozostaje mi tylko wierzyć, że przyszły rok będzie owocnymi 12 miesiącami.

Na koniec wszystkim czytelnikom bloga chciałam życzyć wszystkiego dobrego, dużo cierpliwości do futrzaków, dużo pieniędzy (oczywiście na nowe akcesoria, a jakże! :D) i abyście w tym nowym, 2015 roku  pomagali swoim marzeniom i planom "się spełniać" ;)
Do zobaczenia już w nowym (i miejmy nadzieję, lepszym) roku! ;)

PS. Dziękuję Wam za 61 obserwatorów i ponad 13150 wyświetleń! <3

środa, 26 listopada 2014

Końcówka września, październik i reszta listopada.

Jako, że jestem bardzo niesystematyczna w pisaniu jakichkolwiek notek na tym blogu, stwierdziłam, że najlepiej będzie, jak pod koniec miesiąca (ewentualnie kilku :D) zrobię jedną większą notkę z podsumowaniem.

Zacznijmy od września, a raczej od jego końcówki, gdyż wtedy razem z Adą od Soni i Kermita zawitałyśmy na seminarium z Paulą Gumińską dotyczącym m.in. motywacji u psa.
Seminarium trwało dwa dni, jednak ja byłam tylko na pierwszym, jako obserwator i od niechcenia fotograf (jest koniec listopada, a zdjęcia nadal czekają na obróbkę :D).
Szczerze mówiąc to nie pomyślałam o tym, że mogłam wziąć Alexa, czego żałuję, bo były dobre warunki do przećwiczenia zostawania w naszej materiałowej klatce (dużo psów, hałas) no i ogólnie ćwiczenia z szarpania, a konkretniej z przynoszeniem zabawki, którą przed chwilą się szarpaliśmy, bo młody ma z tym problem przez moją wcześniejszą niewiedzę.
Ogólnie o semiarium nie mogę powiedzieć ani jednego złego słowa, no chyba, że chodzi o pogodę, bo ta w pierwszym dniu była wprost tragiczna - mżawka, zimno i przemoczone do suchej nitki trampki (co najlepsze - w drugi dzień, kiedy mnie już nie było, przez cały dzień było słońce - to się nazywa mieć pecha...)
Paula to przewspaniała osoba, która świetnie wytłumaczyła dużo kwestii i wreszcie rozjaśniła mi trochę w głowie.
Więcej o tym weekendzie już daaawno napisała Ada na swoim blogu, więc zainteresowanych tam odsyłam.

Po wrześniu przyszedł październik, a wraz z nim piękna pogoda, co oznaczało dłuższe spacery (prawie) dookoła naszego Zalewu.
W tym roku pobiłam chyba swój rekord, bo przeszłam z burkiem jakieś 2/3 trasy, pięknym lasem (i chaszczami, i błotem, które oczywiście nie mogło pozostać pominięte, a co najlepsze ja też "przypadkiem"  w nie wlazłam :D), aż wymiękłam i wróciliśmy autobusem.
Dopóki dopisywała pogoda takich spacerów było mnóstwo.
Pod koniec października planowaliśmy również wystartować w pierwszym Lubelskim Dogtrekkingu , jednak z racji tego, że w/w Ada nie mogła przyjechać (na większość psich imprez jeździmy razem - dobrze mieć kogoś takiego "w okolicy" ;)) a pogoda niezbyt w tym dniu dopisała, więc jednak zrezygnowaliśmy.
Całe szczęście druga edycja dogtrekkingu ma być już na wiosnę i tam postaramy się już przybyć ;)
Jak co roku z nadejściem października wiązałam duże nadzieje z kolejną edycją "Wyborów Najsympatyczniejszego Kundelka" Lublina, jednak w tym roku organizatorzy niemiło nas zaskoczyli i wydarzenia nie zorganizowali. A szkoda.
No i tak zleciał nam drugi miesiąc jesieni.

Nadszedł listopad.
Miesiąc głębokich refleksji i depresji.
Na początku było cieplutko, a póki było cieplutko, korzystaliśmy z tego.
W połowie miesiąca zaczął się już taki typowy listopad - ciemno, mokro i pi*dzi (za przeproszeniem).
O 15 jest już typowa szarówka, a od 16 zaczyna się robić ciemno, więc pies wielkich szans na długie spacery nie ma.
W zasadzie codziennie wychodzimy tylko na krótkie załatwienie potrzeb i poniuchanie, a tak cały dzień pies spędza niestety w domu.
Powoli szykujemy się też do zimy.
Niedługo znowu muszę umówić wizytę do fryzjera, bo wraz z nadejściem większego śniegu pojawią się znienawidzone kule na całych uszach i podwoziu.

Tak myślę i myślę, o czym by Wam tu jeszcze napisać, ale w sumie nic szczególnego się u nas nie dzieje...
Nowych zdjęć też nie mam, więc musicie się zadowolić tym jednym jesiennym z październikowego spaceru ;)
W przyszłym miesiącu przewiduję większą aktywność, ale jak to wyjdzie - zobaczymy ;)

Tymczasem gorąco Was pozdrawiamy spod cieplutkiej kołderki! ;p

sobota, 6 września 2014

Wiele się działo, czyli jak zleciały nam wakacje.

Długo nas tu nie było, ale w końcu przybyła do mnie wena i coś tam Wam napiszę ;p

Wakacje...
Szczerze mówiąc nie miałam na nie zbyt dużych planów.
Chciałam tylko zrealizować dwa punkty i... udało się!

Cały lipiec praktycznie przesiedzieliśmy w domu.
Upały doskwierały, więc wychodziliśmy tylko na krótsze spacery, a resztę dnia Alex przesypiał...

Za to pod koniec lipca udało nam się zrealizować jeden z naszych planów, a mianowicie - wyjazd nad morze!
To była pierwsza tak długa wycieczka Alexa.
Łącznie ponad 17 godzin w samochodzie (w jedną stronę jechaliśmy ok.8-9h) i ponad 7 dni w obcym miejscu.
Tutaj szczerze mogę powiedzieć, że wypoczęliśmy.
Cały dzień na plaży - tyle piachu, tyle wody, tyle patyków!
No i największym plusem były prawie puste plaże!
A nawet jak byli ludzie, to obecność psa im w ogóle nie przeszkadzała, ba, wielu ludzi również przyjechało ze swoimi pupilami.
Gdzie byliśmy, spytacie?

Ano istnieje nad morzem, prawie w dziczy (ok. kilometr do najbliższego sklepiku) malutka, maluteńka miejscowość, magiczna Dębina.
Tuż obok (kilka kilometrów) są Rowy, a jeszcze dalej Ustka.
W internecie krąży pogłoska na temat plaży dla psów w Rowach.
Ktoś był, ktoś widział, ktoś coś wie?
Odpowiedź brzmi - tak!
Byliśmy, widzieliśmy i planuję napisać obszerną notkę, poświęconą właśnie tej plaży (zdjęcia plażowe też będą, już dzisiaj nie chciało mi się ich obrabiać ;p).
Ale to kiedyś, może w pewien jesienny/zimowy wieczór umilę wam czas takowym wpisem? ;)

No dobrze, a co się działo, jak wróciliśmy?
I w sierpniu nie zabrakło nam wrażeń ;)

Najpierw umówiliśmy się na sesję z Moniką z bloga White Eyed Husky, gdzie Alex sprawdzał się w roli modela.
Moim skromnym zdaniem poszło mu wyjątkowo dobrze (fotografowi oczywiście również ;)), nie dość, że świetnie chłopak wychodzi na zdjęciach (taka jestem skromna ;p), to widzę, że hałasy miasta mu w ogóle nie przeszkadzały, bo zachowywał się super (pańcia taka dumna ;3)!

Oczywiście sesja nie obyła się bez przygód i musiałyśmy czekać bite pół godziny, aż grad przestanie padać.
A potem poszłyśmy na starówkę.

Tutaj kilka cudnych zdjęć autorstwa Moniki :







Ale, ale, sierpień nie zakończył się tylko tą jedną sesją.
Dokładnie trzy tygodnie później przyjechała do nas Ada od Soni i Kermita... znowu na sesję i poszłyśmy znowu na starówkę, gdzie znowu wykonane zostały piękne zdjęcia!






Chociaż było tak dobrze, to te wakacje nie mogły się tak skończyć!
Dlatego dwa dni później, w sobotę znowu spotkałam się z Adą i pojechałyśmy razem na długo wyczekiwane finały DCDC w Warszawie!

Wyruszyłyśmy rano pociągiem, a w na miejscu byłyśmy już ok. 11 - oczywiście zanim znalazłyśmy Pole Mokotowskie musiałyśmy się nieźle nabiegać :D

Po dojściu kompletnie zauroczyła mnie atmosfera!
Mnóstwo psów, mnóstwo ludzi, świetna organizacja zawodów, po prostu SUPER!
Widziałyśmy również sporo blogerów z psami, m.in. Kazana, Chico, Jessie, Okruszka (szczerze mówiąc, gdy go zobaczyłam, nie sądziłam, że on jest aż tak malutki ;p) i jak już wracałyśmy mignął mi gdzieś jeszcze Toffi.
Obie byłyśmy bez psów i jakoś tak... nie podeszłyśmy do każdego (za rok obiecujemy nadrobić! ;)).
Widziałyśmy jeszcze sporo beagli, labradorów, tollerów, terrierów, owczarków, chartów (<3), buldożków i kundelków, ale najwięcej było oczywiście borderów.
Co do samych występów, najbardziej podobał mi się Freestyle, jednak nie dane nam było zobaczyć go do końca, bo spóźniłybyśmy się na pociąg.
Pogoda bardzo sprzyjała, a nawet było ciut gorąco ;p.
Oczywiście bez zakupów się nie obyło i kupiłam młodemu Fastbacka.
Mam nadzieję, że nie przejdzie mi motywacja zaobserwowana na zawodach, żeby chociaż spróbować zacząć coś robić, choć dysk i tak pewnie przeleży w szafce ;p


Alexa w tym roku do Warszawy nie brałam.
Pojechałam tam pierwszy raz i myślę, że z psem byłoby jeszcze gorzej (poza tym 30zł za psa w obie strony + ok.50zł za moje bilety to wcale nie jest tak mało).
Jednak podjęłyśmy decyzję, że za rok obie jedziemy już w większym składzie ;)

I tak oto minęły nam wakacje, najlepsze od kilku już lat.
Poznałam tyle wspaniałych osób, bardzo miło spędziłam z nimi czas, a i Alex miał sporo okazji do socjalu w mieście i nad morzem.
W przyszłym roku planuję jeszcze lepiej i intensywniej je wykorzystać ;)


Jest już wrzesień...
A co przyniesie październik?
Zawody dogtrekkingowe (wreszcie w moim mieście! <3), w których na pewno wystartujemy, zawody treningowe agility na których z pewnością nie zabraknie mnie w roli fotografa, no i w tym roku liczę również na kolejną edycję Wyborów Najsympatyczniejszego Kundelka ;)
Dodatkowo za tydzień ruszają pierwsze zajęcia z amatorskiego tropienia, na które zamierzamy oczywiście uczęszczać.
Także jesień zapowiada się nam bardzo ciekawie ;)

No i jeszcze szkoła...
Jako dumna uczennica pierwszej klasy biol-chem będę miała naprawdę bardzo mało wolnego czasu, ale postaram się oczywiście coś tu pisać.
W najbliższym czasie zaktualizuję jeszcze kilka zakładek, a w zanadrzu mam kilka postów i recenzji, które czekają na publikację, więc mam nadzieję, że blog nie umrze i przede wszystkim, że jednak nadal będziecie tu zaglądać ;)

Tymczasem pozdrawiamy już jesiennie! ;*

piątek, 18 lipca 2014

Testujemy - Kong Stuff-a-ball!

Niedawno od sklepu NaszeZoo dostaliśmy do przetestowania kolejną zabawkę z rodziny Kongów, a mianowicie Kong Stuff-a-ball.

Ale najpierw rozwiązanie zagadki z poprzedniego posta i... problem ;)
Dzień przed opublikowaniem tej notki zorientowałam się, że nagrody mają termin ważności, który upływa... właśnie dzisiaj!
Zwycięzców podam, ale nagrodą w tym wypadku będzie niestety tylko satysfakcja z odgadnięcia zagadki.

A szczęściarami, którym nie dane było doświadczyć 5% rabatu na pierwsze zakupy w sklepie Nasze Zoo są Nina od Figi i Kasia od Beethoven'a i Nuki, które najszybciej i najtrafniej podały prawidłową odpowiedź (brałam pod uwagę tylko pełną nazwę zabawki).
Dziękuję Wam za (w większości poprawne) odpowiedzi, a pod koniec wakacji może zrobię jakiś konkursik?
Co Wy na to?
Tym razem postaram się nie zawalić sprawy z nagrodami! ;)


Wracając do tematu.

Zabawkę wybrałam głównie z tego względu, że nie znalazłam jeszcze jej polskiej recenzji na żadnym z blogów.

Od razu po jej przyjeździe postanowiłam napełnić ją najprostszym ze sposobów, czyli po prostu wrzucając do niej suche smakołyki.

Z jednej strony Konga mamy wąską szparkę (gdzie możemy wetknąć np. ciasteczko, aby bardziej zachęcić psa), a z drugiej większy otwór z 4 wypustkami, przez które smakołyki będą wylatywać.

I już mamy pierwsze zastosowanie zabawki.
Z pewnością sprawdzi się jako kula smakula.
Dodatkowo jest gumowa = cicha, co poprawia komfort zabawy (przynajmniej dla właściciela) w/w sposobem.


Moim drugim odczuciem była miękkość gumy.
Spokojnie poradzi sobie z nią delikatny zwierzak.
Guma jest miękka, nie potrzeba dużej siły, żeby ją zgiąć.
Równocześnie może to być minusem dla silniejszych psów, tym bardziej, że nie ma tej zabawki dostępnej w wersji Extreme (czarnej).
A skoro już mowa o rodzajach, to zabawka jest dostępna w czterech rozmiarach - S (6,3cm), M (7,5cm), L (9cm) i XL (10cm), oraz trzech wersjach - dla szczeniąt, klasycznej i dla seniorów.


Przy tym (konkretnym) rodzaju Konga ważne jest, aby odpowiednio dobrać rozmiar.
My wybraliśmy rozmiar M, czyli zalecany przez producenta.
Przed przyjazdem zabawki zastanawiałam się jeszcze, czy dobrze zrobiłam biorąc M, gdyż klasycznego Konga (bałwanka) mamy o rozmiar większego (L), jednak po dotarciu zabawki stwierdzam, że rozmiarówka Konga Stuff-a-ball jest jak najbardziej właściwa, bo nasza guma jest dobrze dopasowana do psiego pyska ;)



Po wyjedzeniu smakołyków przez Alexa zaczęłam doszukiwać się kolejnego zastosowania zabawki.
Możemy ją wykorzystać jako zwykłą piłkę.
Po obu stronach zabawka ma otwory, przez które można przeciągnąć sznurek.
Należy jednak uważać nad wodą, gdyż nie będzie pływała ;)



Kolejnym ( i wydaje mi się, że już ostatnim) przykładem, jak można wykorzystać tego Konga jest... Kong (nazwa zobowiązuje ;p), czyli po prostu włożenie jedzenia do zabawki, tyle, że nie jak w Classic'u, gdzie pies musi wylizać jedzenie ze środka, a do szparek, które ją otaczają.
Tutaj mamy trudniej niż przy Classic'u, bo pies musi się mocno namęczyć, aby dokładnie wylizać wszystkie wgłębienia (chociaż mój pies nie jest przy tym zbyt dokładny ;p).



Jak większość Kongów, (obśliniona) Stuff-a-ball ma tendencję do sprzątania, czyli zbierania wszystkich kłaczków, kurzów i paprochów, których nie sprzątnęliśmy my.
Rozwiązaniem tego problemu może być zabawa Kongiem na dworze (trawie).
Na początku ma również nieprzyjemny, gumowy zapach, który z czasem powinien wywietrzeć.
Zabawkę również ciężko jest dokładnie doczyścić (wgłębienia, w których - o zgrozo! - są jeszcze mniejsze wgłębienia).



No dobrze.
Kupiliśmy zabawkę, pies zachwycony wyjadł wszystkie granulki karmy, pobawił się i... znudził.
A my głowimy się, czym jeszcze możemy go wypełnić.

Przeszukując internet w poszukiwaniu opinii o tej zabawce, trafiałam na wiele zagranicznych blogów, gdzie Kong Stuff-a-ball jest dość popularny.
Przy poszukiwaniach natknęłam się na ten blog.
Czasami można tam znaleźć ciekawe pomysły, przepisy i rankingi - warto go odwiedzić, choć nie jest po polsku! :)

A wracając do kuchni...
Konga możemy napełnić praktycznie wszystkim, co jest zdrowe i smaczne dla psa.
U naszych zachodnich sąsiadów bardzo popularne stało się podawanie psom masła orzechowego, właśnie w tego typu zabawkach.
Ja osobiście uważam, że nie jest to zbyt dobre rozwiązanie, ale raz na jakiś czas nie powinno psu zaszkodzić.
U nas bardzo dobrze do wypełniania takich rzeczy sprawdziła się pasta wątróbkowa/pasztet wymieszany ze zmielonym ryżem (na razie tylko z ryżem, niedługo zamierzamy testować inne warianty smakowe) - obawiam się, że długi ryż w całości nie zmieściłby się w wgłębieniach zabawki.
W najbliższej przyszłości na testy czeka m.in. pasta jajeczna.
Radzę też czasami odwiedzać naszą zakładkę "Kuchnia Alexa", gdyż postaram się ją w najbliższym czasie zaktualizować.

My na potrzeby zdjęć napełniliśmy ją najprostszym z możliwych sposobów, czyli białym, twarogowym serkiem.
Zdjęć z zabawy niestety nie ma, bo jak na złość rozładował się aparat ;c




Cóż jeszcze mogę dodać?
Kong Stuff-a-ball to dobra zabawka na wyciszenie psa i gimnastykę dla jego języka.
Sprawdzi się jako dodatkowy Kong, np. w podróży (my już niedługo będziemy mieli okazję się o tym przekonać ;)), czy po prostu kula smakula w domowym zaciszu.
Posłuży również jako piłka do wspólnej lub samodzielnej zabawy.

A co to oznacza dla właściciela?
Kolejny wydatek i dużo cierpliwości podczas mycia zabawki ;)

Chociaż zabawka posiada swoje plusy i minusy, a jej cena może nie należy do najtańszych, to z czystym sercem możemy ją polecić podpisując się wszystkimi 6 łapami ;)
Kong Stuff-a-ball możecie nabyć m.in. tutaj.

Dziękuję sklepowi Nasze Zoo za udostępnienie zabawki do testów - było nam bardzo miło ją testować! :)

Pozdrawiamy! 

piątek, 20 czerwca 2014

Wyjaśnić niewyjaśnione + zagadka z niespodzianką!

No dobrze, więc gdzie byliśmy, jak nas nie było?

Na początku kwietnia przyjechała do nas Agata z Muffinem.
Pogoda na spacer + pływanie niezbyt nam dopisała (było zimno i siąpił deszcz), więc psiaki się tylko wybiegały.
My z Alexem robiliśmy głównie za rozproszenie, ale psiaki i tak się razem bawiły.
Po skończonej zabawie odprowadziłyśmy nasze towarzystwo na przystanek, a sami poszliśmy do domu.
Pomimo kiepskiej pogody, to był udany dzień, a w lipcu czeka nas powtórka i mam nadzieję, że wszystkie plany wypalą ;)

Wstawiam fotki Agaty, bo są lepszej jakości i jakieś takie... żywsze.
Oczywiście zakaz kopiowania bez zgody autorki (i ew. mojej).
Moich wolę Wam nie pokazywać ;p







Jak widać na zdjęciach zdecydowaliśmy się również na kupno (teraz już bardziej popularną, coraz więcej osób ją ma) piłki ażurowej.
W najbliższym czasie planuję jej dokładniejsze testy z uwiecznieniem na blogu.
Może test będzie też zawierał filmik?
Nie każdy wierzy w jej wytrzymałość.
A powinien, bo najbardziej nią zainteresowany był Muffin ;)
Musicie mi uwierzyć na słowo, że to żywa bomba w futrze owieczki.
I właśnie dlatego nie będę miała bordera ;p


Przez cały maj praktycznie leniuchowaliśmy.
Nie było żadnych spotkań, spacerów...
Ja nadrabiałam resztki ocen, ale po ogólnych wynikach i tak nie jestem zadowolona.
No ale, co ma być, to będzie


Natomiast wczoraj korzystając z ładnej pogody wieczorkiem pojechaliśmy nad Zalew.
Jestem dumna z głupka, bo grzecznie dał założyć sobie kaganiec i pięknie siedział koło nogi w obie strony w autobusie.
Potem przeszliśmy kawałek nad nasze tajne miejsce (właściwie wcale nie było tajne, bo było trochę ludzi, ale innych psów brak).
Woda cieplutka (aż sama chciałam wejść), słoneczko grzało, pies pięknie aportował z wody.
No cud, miód i orzeszki.
Oczywiście nie obyło się bez wpadki, gdzie młody zaczął zwiewać do przechodzącego psa, ochlapując wszystko dookoła.
Ludzie siedzący na brzegu również pozytywnie mnie zaskoczyli, pytając o Alexa i mówiąc przyjemne rzeczy w jego kierunku (mimo, że ich też ochlapał).
Zdawali się mieć rozrywkę w to nudne popołudnie ;)

Oby tylko częściej dopisywała pogoda, co oznacza więcej takich wypadów ;)
I powoli kompletujemy rzeczy nad morze <3
Sierpniu, przybywaj!

W najbliższym czasie zaktualizuję również zakładkę "Nasze akcesoria" i możliwe, że dodam o tym osobny post.

A tymczasem zostawiam Was z obiecaną, tytułową zgadywanką.
Do wygrania kilkuprocentowe kupony rabatowe od sklepu, który przesłał mi dany produkt do testów dla dwóch osób, które pierwsze podadzą poprawną odpowiedź.
Odpowiadamy oczywiście w komentarzach.

No więc pytanie brzmi : Co to jest?


Chciałam zmodyfikować zdjęcie jeszcze bardziej, ale myślę, że wtedy nikt by nie zgadł ;)
Rozwiązanie zagadki i ogłoszenie zwycięzców w następnym poście razem z recenzją.


Pozdrawiamy i życzymy powodzenia w zgadywaniu ;)

niedziela, 15 czerwca 2014

Zmiany, te małe i te duże.

Po ponad miesięcznej przerwie wracamy do Was na stałe!
Wielkie gratulacje dla tych, co przetrwali czas naszej nieobecności.

Kilka spraw organizacyjnych.

Na blogu się zmieniło.
Tym razem postawiłam na szarość i minimalizm.
Mam nadzieję, że szybko mi się nie znudzi.
Dla zainteresowanych - grafika z nagłówka bloga nie jest moja (nie ja ją robiłam).

Zaktualizowałam też listę regularnie podczytywanych blogów, a w najbliższych dniach postaram się zrobić porządek ze starymi postami i napisać coś w zakładkach (niektóre to dopiero początek ;)).

Zdecydowałam też, że teraz będę pisała bardziej jakościowe posty, ale za to w mniejszej ilości.
Myślę, że tak będzie lepiej.

Zamierzam również ZMIENIĆ ADRES BLOGA.
Nie zamierzamy się stąd przeprowadzać - szkoda mi czasu spędzonego tutaj i tak wielu osób śledzących nasze losy - w najbliższych dniach zmienimy tylko nazwę, o czym Was poinformuję.

Oczywiście to nie są jeszcze wszystkie zmiany, ale inna czcionka, czy któryś kolor już nie są aż tak istotne.

Na tą chwilę to chyba wszystkie informacje, o których chciałam Wam powiedzieć - obiecuję, że następny post powinien być będzie już bardziej rozbudowany.

PS. Niedługo na blogu zgadywanka z niespodzianką, więc radzę często do nas zaglądać ;)

Tymczasem zostawiam Was z wiosennym Alexem.
Do zobaczenia!


wtorek, 29 kwietnia 2014

Testujemy - Karma DoctorDog!

Wracamy, wracamy, już do Was wracamy!
Ale najpierw krótka recenzja. 
Zapraszamy do lektury ;)

Jakiś czas temu,  dzięki uprzejmości firmy DoctorDog mogliśmy zacząć testować ich produkt.
Przyszła do nas karma Doctor Dog® Jednobiałkowa Wołowina.  



Gdy tylko karma do nas dojechała, od razu rzuciło mi się w oczy opakowanie.
Nie było jakieś wymyślne, ze wzorkami czy pieskami, ot, zwykły, szary karton.
W środku znalazłam karmę podzieloną na dwie części w prostych, białych, foliowych workach.
My do testowania dostaliśmy łącznie AŻ 6kg, więc karton z dwoma workami po 3kg każdy.
Bardzo podoba mi się ten pomysł, gdyż takie przechowywanie karmy jest bardziej higieniczne, nie wietrzeje no i w razie krótkiego wyjazdu można wziąć tylko jeden worek (a nie bawić się w przesypywanie do mniejszych pojemników).

I zaczęło się testowanie...
Już po otwarciu pierwszego worka poczułam miły, dość intensywny zapach.
Po wzięciu karmy do ręki pozytywnie zaskoczyła mnie... jej suchość.
Nie jest, jak typowe karmy tłusta, po której na rękach zostaje ślad i trzeba biec do łazienki.
O nie, ta karma jest tak sucha, że po wzięciu do ręki nie trzeba jej myć - wystarczy ją tylko wytrzeć (np. o spodnie). Nie zostanie żaden ślad ;)


Wielkość karmy dostosowana jest do średnich i dużych psów, co można wyczytać na stronie producenta, zatem nie bardzo nadaje się dla mniejszych psów.
Jak to było u nas?
Karma faktycznie, ma dość duże granulki w porównaniu z innymi karmami (tutaj głównie chodzi mi o karmy dla małych psów), ale też bez przesady.
Alex jest średnim psem i karma jest dla niego doskonale dostosowana, ale...
Pamiętacie Brysia, naszego wiejskiego, psiego kolegę?
On, pomimo niewielkiego wzrostu (jamnik) nie miał najmniejszego problemu z pogryzieniem karmy ;)
Niestety, nie uwieczniłam tego zdarzenia, musicie uwierzyć mi na słowo ;)


Kolejnym punktem jest zawartość mięsa (w suchej masie) - mamy jej 3 rodzaje.
- z drobiem (Wiejski Drób) - 60%
- z wołowiną i wieprzowiną (Basic) - 68%
oraz Jednobiałkową Wołowinę - 76%

"Poza mięsem, najważniejszym elementem składu karmy są chrząstki wołowe będące naturalnym źródłem tkanki łącznej."
Owszem, chrząstki też się znalazły ;)



Karmę możemy kupić w czterech pojemnościach - 1, 3, 6 lub 12kg


Cena za kilogram konkretnego rodzaju waha się od 26zł do 30zł.
A w przypadku największego opakowania (12kg) zapłacimy od 197zł do 219zł.

W porównaniu do innych karm cena może wydawać się wysoka, jednak według mnie za jakość warto zapłacić.
Szczególnie, że przynosi ona pozytywne efekty.
Kupa jest zwarta, nie ma żadnych rewolucji żołądkowych ani gazów, pies ma ładną i błyszczącą sierść no i nie czuć przykrego zapachu z pyska.

Karma jest również twarda, dzięki czemu nie kruszy się, ale ma też nieregularne kształty, co powinno sprawdzić się przy psach "odkurzaczach", które łykają karmę zamiast jej gryźć.

Wszystkie rodzaje karmy możecie nabyć w sklepie.
Zapraszamy również do polubienia ich na facebooku.


No, chyba uwzględniłam wszystko co powinniście wiedzieć ;)
Jeszcze raz dziękuję DoctorDog za możliwość testu a Was zapraszam na bardziej rozbudowanego następnego posta ;)

Pozdrawiamy ;*

niedziela, 23 marca 2014

Ogłoszenie parafialne.

Poprzedni post miał niefortunny tytuł.
Obiecałam pisać.
Niestety, moje plany poległy w gruzach.... i nie wstaną przez kolejny miesiąc.
Dla tych którzy jeszcze się nie domyślili, podpowiem - egzamin gimnazjalny.
Największa zmora 16-latków...
Nauka, nauka, masa nauki.
Trzeba dobrze napisać testy, wybrać dobrą szkołę i zadecydować co dalej chce się robić w swoim życiu...

Takim sposobem więc musicie mi wybaczyć.
Posty (w zależności od ilości czasu) będą pojawiać się nieregularnie - o ile w ogóle coś tu się pojawi...

Za to pod koniec kwietnia wrócimy do Was z nową energią.
No i postaram się częściej pisać ;)

A jeśli jesteście ciekawi, co u młodego, to szczegónie nic się nie zmieniło.
Wraz z cieplejszą pogodą wychodzimy na dłuższe spacerki (wczoraj chodziliśmy 3 godziny - moje nogi mają dosyć...).
Zakupiliśmy też kilka nowych rzeczy, ale o nich napiszę już po wszystkim ;)

Tymczasem żegnamy Was z nadzieją, że nie opuścicie naszego bloga.
Pozdrawiamy i do zobaczenia w kwietniu! ;*

poniedziałek, 10 marca 2014

Budzimy się do życia!

Wiosenna aura dotarła także do nas, a zimowy kryzys blogowy odszedł w niepamięć.
Także powracamy do Was z nowymi wpisami i chęciami! ;)

Weekend minął nam bardzo przyjemnie.

W sobotę cały dzień siedzieliśmy w domu... zaczytani.
Wygodne dresy, gorące kakao no i książka.
W moim przypadku były to "Igrzyska Śmierci:W pierścieniu ognia", czyli część 2.
Dacie wiarę, że przeczytałam ponad 350 stron w jeden dzień? ;)
Uwielbiam fantastykę (! <3), a ta książka wciągnęła mnie na dobre.
Alex oczywiście pomagał na swój sposób, czyli spał, tym samym będąc cicho ;)


W sobotę siedzieliśmy zaczytani w domu, za to wczoraj... ach, jak było pięknie...
Słoneczko, lekki wiaterek, kilkanaście stopni na plusie - żyć, nie umierać.
Wobec tego poczyniliśmy plany pójścia nad chyba jedyny w naszym mieście wodny akwen (jakie to szczęście, że mieszkamy blisko - ba, widzimy go nawet z balkonu).
Planowaliśmy pójść na psi spacer, jednakże pomyliłam daty i ten odbył się w sobotę.
Jednak to nas nie zniechęciło i łaziliśmy po dworze ponad 3 godziny (wypróbowując w tym czasie nowe szelki - z których oczywiście jestem bardzo zadowolona ;)).
Po dotarciu nad Zalew aż przetarłam oczy ze zdumienia.
Piękna pogoda wyciągnęła na spacer nie tylko miłośników rowerów i pieszych wycieczek, ale też właścicieli 4 łap (co bardzo mnie cieszy) ;)

Na początek Alex poganiał sobie z małą maltanką na środku przejścia.
Co więcej, wyglądali tak zabawnie, że ludzie przystawali, śmiali się i komentowali ;)
A cała sztuczka polegała na zabieraniu sobie patyka ;p
Kiedy już dama wygrała i pomaszerowała ze swoim patyczkiem, my poszliśmy dalej, na niedużą polankę.
A na polance znowu towarzystwo.
Oczywiście obok było nasze ulubione piaszczyste zejście do wody, więc Alex nie widział przeszkód, żeby nie skorzystać i wpakował się do wody, tym samym zaliczając pierwsze wodowanie w tym roku.
Na tym się nie skończyło.
Potem z kolejną psią przyjaciółką znalazł przepyszną dziecięcą... kupę, którą ktoś wyrzucił pod krzaczek (kilka metrów dalej był śmietnik -.-) i której on oczywiście musiał spróbować...
Po odgonieniu młodego od pysznego znaleziska zapięłam go na smycz i poszliśmy dalej.
W drodze powrotnej spotkaliśmy jeszcze ślicznego szczeniaczka <3

A na koniec nieźle najadłam się strachu, bo młody na głowie miał... kleszcza.
Bogu dzięki, że jeszcze nie wczepiony, więc go zdjęłam (przy okazji... widział ktoś kiedyś fioletowo-zielonego kleszcza?) i poszliśmy do domu.
Koniecznie musimy zakupić obrożę przeciwkleszczową (sama jestem zdziwiona, że jeszcze jej nie kupiłam O.o).
Po przyjściu młody oczywiście od razu trafił pod prysznic, umyty nowym i pachnącym szamponem i poszedł odsypiać wrażenia ;)

To tak w skrócie, jak nam minął weekend.
Następny post postaram się napisać już sensowniejszy, a jak uporam się z kilkoma recenzjami to niedługo możecie się ich spodziewać ;)

A żeby nie było tak nudno, to daję wam zdjęcie roślinki również budzącej się na wiosnę ;)


Pozdrawiamy ;*

piątek, 31 stycznia 2014

Nasze zbiory i... ogarnianie dupci!

Post miał być zupełnie o czym innym, ale powinniście się przyzwyczaić, że ja dosyć często zmieniam zdanie ;)

Najpierw o zbiorach, bo najlepsze zostawię na koniec ;p
Przez poprzedni rok nazbierało się nam trochę dużo psich akcesoriów i zabawek (o nich w następnej notce).
Myślę, że przeciętny posiadacz psa posiada (;p) dla niego jedną obrożę i smycz (no, ostatecznie dwie).
U nas jest na odwrót.
Nasza kolekcja rośnie.
Przed wakacjami minionego roku kupiłam naszą pierwszą obrożę Hand-Made (którą obiecywałam, że zrecenzuję, no ale...).
A dzisiaj obroży mamy (aż) 8 i to nie jest ostateczny wynik! ;)

No to dla ciekawskich, od prawej - 3 x Furkidz, Rogz, OhMyDog, Hilton, Hunter i na końcu zwykła skórzana ;)



Tutaj od prawej szelki Hurtty i DogStyle ;)



I od góry - Flexi, Dingo, Dino i na końcu może mniej popularna smycz od Taks z Dogomanii ;)



I przechodzę do tej fajniejszej rzeczy.
A mianowicie - zaczęliśmy ogarniać zadek!
Zaczęliśmy wczoraj wieczorem.
Na początku przyzwyczajałam młoedgo do kładzenia przednich łap na książce i uwaga - tutaj BARDZO pomógł nam kliker - w kilka (no dobra, kilkanaście) chwil młody załapał, że trzeba postawić łapy na książce.
Najpierw jedna, potem druga, aż w końcu obie.
Ćwiczyliśmy też chodzenie, dookoła, jednak z tym mamy trochę problemów i zostawię to na później.

Natknęłam się też na blogu Białego Jack'a na inne ćwiczenie na świadomość tyłeczka, a mianowicie wchodzenia na książkę tylnymi łapami (a nie tak jak dotąd robiliśmy - przednimi).
Na razie pies powoli załapuje, że tylne łapy mają być w górze i powoli zwiększamy trudność - jedna książka, dwie, trzy (tutaj wspaniale sprawdzają się ciężkie encyklopedie).
Teraz czeka nas najtrudniejszy (przynajmniej ja tak uważam) moment przystawienia książek do ściany (teraz robiliśmy to na środku dywanu), gdyż pies najpierw przechodzi przez książki i zostawia tylne łapy na nich, jednak mam nadzieję, że jakoś sobie poradzimy :)
Mam tylko żal do siebie, że obudziłam się z tym tak późno, bo w poniedziałek już kończą mi się ferie, no ale trudno...
Codziennie po szkole też postaramy się jakoś ćwiczyć ;)
Planuję nagrać z tego filmik, ale jak już będziemy to mieć bardziej ogarnięte.


Jak zauważyliście, zmienił się też wygląd bloga (znowu biało...).
Podoba się?

PS. Chcielibyście co jakiś czas na blogu czytać posty o żywieniu psiaków?
Mam możliwość korzystać z pewnego źródła (co wiąże się też z jedną współpracą ^^) i mogłabym Wam takie notki pisać, tylko, czy chcecie? Dajcie znać w komentarzach! ;)
PPS. Daję zwiastun kolejnej notki ;) : 


Pozdrawiamy ;*

czwartek, 23 stycznia 2014

Zmiany, zmiany, zmiany!

Nie bójcie się, nie zapomniałam o Was ;)

Na początek jak zwykle kilka słów o Sylwestrze, który już dawno za nami.
Alex petard się nie bał, na huki nie reagował, jednak oglądać kolorowych kwiatów na niebie już nie chciał. Jak wzięłam go na ręce (unieść 15 kg żywej wagi...) to zaczął na nie warczeć, co komicznie wyglądało ;p
Jednak bardziej interesowali go ludzie na dole, którzy je puszczali.
Jestem trochę zawiedziona, gdyż szczerze mówiąc, to rok temu było trochę lepiej.
No ale nie mogę narzekać - i tak było dobrze :)

A wraz z Nowym Rokiem mamy nową nadzieję.
Że będzie lepiej.
Na ten rok planujemy dużo - ile wypali? Tego chyba nie wie nikt.
Pechowa 13 na końcu wreszcie się skończyła. Zastąpiła ją moja ulubiona liczba, miejmy nadzieję, że szczęśliwa (sama urodziłam się 14 dnia ;)).

Nowy Rok zaczęliśmy od metamorfozy.
Ja - wewnętrznej, Alex - zewnętrznej.
Musiałam sobie w końcu poukładać i przemyśleć pewne rzeczy.
A psie futro trzeba było w końcu doprowadzić do ładu.
Obowiązkowo trzeba było zgolić uszy i łapy bo... no cóż... przyznaję się, że zaniedbałam psa pod względem urody, że tak to ujmę.
Psina walczyła dzielnie, jednak po 2 godzinach, to my wygrałyśmy tę walkę! ;p
Zostawiłam mu grzywkę, bo szkoda było mi ją obcinać i teraz młody przypomina mi jakiegoś uczonego (Einsteina?) ;p


Niedawno zamówiłam aż 3 zabawki za kwotę ponad 100 zł (!) i 2 obroże.
Pieniądze te najpierw poszły na klatkę, jednak ta postała parę dni i z powrotem wróciła do sklepu.
Powód? Rodzice. "Klatka jest przecież niepotrzebna!", "Zajmuje tyle miejsca!"
Tak, moi rodziciele nie zaakceptowali nowego wymysłu swojego dziecka i klatka nie miała stać rozłożona w pokoju. Zresztą nie była najlepszej jakości.
Ale! Ja nie powiedziałam ostatniego słowa i klatka znowu zawita do naszego domu, tyle że w późniejszym czasie, z innego sklepu i w trochę mniejszym rozmiarze.
Co do Alexa...
Klatką zachwycony nie był.
Wszedł raz czy drugi, jednak bez entuzjazmu i chęci pozostania tam dłużej.
Także w przyszłości czeka nas trening klatkowy.
A wracając do zabawek, to poświęcę im kolejny wpis, a tymczasem potrzymam was w ciekawości ;p


Kolejnym punktem są psie wyjazdy i wzmocnienie naszej więzi.
W tym roku odkryłam 2 seminaria w moim mieście.
Jeden Obedience z Magdaleną Łęczycką w którym chciałam wziąć udział jako obserwator, jednak ten termin wypada tuż po testach gimnazjalnych, więc w tym roku sobie odpuszczę, a drugie Agility z Olą Gronek na które już wstępnie się zapisaliśmy jako czynni uczestnicy (^^).
Na wiosnę jeszcze planuję kupić 2 Fastbacki i poruszyć coś w kierunku frisbee.


W dodatku zauważyłam, że w minionym roku napisałam 35 postów i przybyło do mnie 35 obserwatorów.
Przypadek? ;p

Aktualnie mamy ferie.
Dzisiaj w wyniku ładnej pogody i małego mrozu poszliśmy na dłuższy spacer.
Szaleństwom w śniegu nie było końca ;)


Niedługo możecie spodziewać się kilku testów + nowego wyglądu bloga.
A w późniejszym czasie konkursu ;)
Dobijecie do 50 obserwatorów?

Tymczasem pozdrawiamy! ;*